Recenzja filmu

Bezprawie (2003)
Kevin Costner
Robert Duvall
Kevin Costner

America, Sweet America!

Jak najkrócej opisać ten film? Dla mnie "Bezprawie" to pieśń miłosna, film opiewający wspaniałą Amerykę i jej mieszkańców. Obraz, jaki roztacza przed widzami Costner-reżyser przy pomocy
Jak najkrócej opisać ten film? Dla mnie "Bezprawie" to pieśń miłosna, film opiewający wspaniałą Amerykę i jej mieszkańców. Obraz, jaki roztacza przed widzami Costner-reżyser przy pomocy operatora Jamesa Muro (debiut w tej roli), jest niezwykle majestatyczny, niemalże mityczny. Przy akompaniamencie równie podniosłej muzyki widz ma możliwość podziwiania dzikiej przyrody, niezmierzonych przestrzeni łąk, wzgórz, gór i rzek. Cudowny i zachwycający widok, który można skomentować w jeden tylko sposób: wspaniały kraj (co też z resztą czyni za nas widzów jeden z głównych bohaterów). Owa arkadyjska wręcz atmosfera utrzymuje się przede wszystkim na początku filmu. Twórcy z masochistycznym rozczuleniem pokazują każdy detal życia w harmonii z przyrodą, wędrówkę, radości i smutki związane ze swobodą. Po pewnym czasie ma się już tego serdecznie dość, lecz twórcy dalej nadwerężają cierpliwość widzów, serwując kolejne sielskie scenki. Na szczęście potem pojawiają się komplikacje i słodkości jest już mniej. Jednak nigdy zupełnie nie znikają, ujawniając się w postaci pięknie wykadrowanego księżyca lub kwitnącego ogrodu. To tylko jeden z aspektów tego filmu: archetyp Ameryki jako raju dla spragnionych drugiej szansy, życia od nowa. Jednak jest to raj dziki, nieujarzmiony, przygotowany dla prawdziwych ludzi, którzy nie boją się znoju, harówki od świtu do zmroku, na zewnątrz twardzi, lecz w gruncie rzeczy to wspaniałe chłopiska. Tacy są główni bohaterowie tego filmu, Boss i Charley. Obaj są ludźmi po przejściach. Wiedzą dokładnie, jak bardzo życie może dać w kość. Dziki Zachód to dla nich szansa na odkupienie. Uciekli od przeszłości, pozostawili za sobą swoje demony i próbują wykuć swój własny los raz jeszcze. Surowi i dzicy, jak przyroda wokół nich, są zarazem wspaniałomyślni i dobroduszni. Potrafią przyciągać ludzi, inspirować ich. "Bezprawie" to w zasadzie epickich rozmiarów pochwała męskiej przyjaźni. To film o braterstwie wykutym na kowadle wspólnej przeszłości, dzielenia smutków i radości. Jest to opowieść klasyczna w swoim charakterze, w której nie ma miejsca na ambiwalencje i seksualne podteksty (nawet miłość do kobiety ma tutaj podniosły, rycerski charakter!). Twardzi faceci w całym rozkwicie swej glorii. Dziś już takich mężczyzn się nie znajduje - a przynajmniej tak sugeruje film, bowiem w filmie wyraźnie pobrzmiewa nuta sentymentalnej tęsknoty za dawnymi lepszymi, choć surowszymi, czasami. Tak więc Ameryka jest rajem dla ludzi niebojących się ciężkiej pracy. To właśnie owi ludzie stanowią źródło siły i potęgi kraju. Jest jednak jeszcze jedna rzecz, która składa się na ów obraz Wspaniałej Ameryki: wolność. Powinienem raczej napisać: Wolność. O tym także, a może nawet przede wszystkim o tym, jest ten film. Oto bowiem kowboje trafiają do miasta, gdzie lokalny potentat uważa, że jego dobro usprawiedliwia ograniczanie wolności jednostki innych osób. "Bezprawie" ma tutaj jednoznaczny wydźwięk: nic i nikt nie może ograniczać przyznanych w konstytucji swobód obywatelskich! W ten sposób film wyraźnie komentuje sytuację po 11 września w USA, gdzie pod hasłem walki z terroryzmem pewne swobody obywatelskie zostały ograniczone w słynnym Patriot Act. Costner mówi wyraźnie: nie. To właśnie nasza wolność jest tym, co czyni z nas Amerykanów. Nie wolno jej odbierać, ani ograniczać. To świętość największa! Bronić jej należy wszelkimi metodami, wszędzie i zawsze. Sam konflikt, jak i reszta filmu, ma wydźwięk bardziej uniwersalny, by nie rzec mityczny. To walka osiadłych rolników z koczowniczymi łowcami. Ciekawa rzecz, że western (a zatem i "Bezprawie", który nawiązuje do tradycji gatunku) wyraźnie gloryfikuje owych koczowników (kowbojów). Tymczasem w Europie (Polsce) owi wędrowcy, w postaci chociażby Cyganów, już taką estymą się nie cieszą. Jednak Europa to kraj "zasiedziały" od wieków, zaś XIX-wieczna Ameryka była krajem wędrówek ludów i ów mit pionierstwa jest tam wciąż bardzo żywy. Czwarty film w dorobku reżyserskim Costnera to western zrobiony w stylu, jakiego nie widziało się na ekranach już od dawna. Costner wyraźnie nawiązuje do całej mitologii związanej z tym gatunkiem tworząc western jak najbardziej klasyczny. Muzyka, bohaterowie, sekwencja zdarzeń, zdjęcia, a nawet montaż... wszystko to jest robione z jedną myślą: western. I trzeba przyznać, że twórcy odrobili swą lekcję bardzo dobrze... może aż za dobrze. Z niektórych sztuczek można było zrezygnować lub przynajmniej ograniczyć ich ilość. Chodzi mi tu przede wszystkim o sekwencję początkową, która jest niemiłosiernie długa i okraszona zbyt dużą liczbą detali, jakby Costner bał się, że bez tego widzowie nie wejdą w atmosferę Dzikiego Zachodu "made in Hollywood". Pozytywnym zaskoczeniem była dla mnie sekwencja "pojedynków" (western bez walki w samo południe nie może istnieć!). Początkowa faza pokazana jest w sposób niezwykle surowy. W porównaniu z wcześniejszymi scenami, ten nagły realizm robi mocne wrażenie. Chyba właśnie oto chodziło twórcom. Z nieba wspaniałej krainy, spadamy na twardą ziemię piekła, jakie ludzie potrafią zgotować ludziom z zupełnie małostkowych przyczyn. Jednak i ta sekwencja jest zbyt długa, przez co traci swą wyrazistą i jasną wymowę. "Bezprawie" to film męski. Kobiet w nim jest niewiele. Jednak, co interesujące, nie są to kobietki słabe i bezbronne. Podobnie jak mężczyźni, okazują się twarde i świetnie przystosowane do pionierskiego życia. Ich osoby (i nie mówię tu tylko o Sue, granej przez Bening) zapadają w pamięci równie mocno, co bohaterowie główni, a może nawet bardziej. Aktorsko film prezentuje się nieźle. Biorąc pod uwagę olbrzymią ilość patetycznych tekstów o wolności, miłości i tym podobnych sprawach, aktorzy wybrnęli z postawionego przed nimi zadania całkiem zgrabnie. Jednak poza Costnerem, który czuje się w tym gatunku jak ryba w wodzie, nikogo specjalnie bym nie wyróżniał. "Bezprawie" okazał się filmem ciekawym, lecz dalekim od rewelacji. Wykreowany na klasyczny western, siłą rzeczy odziedziczył wszystkie wady tego gatunku. Do tego jest zdecydowanie za długi, tempo narracji jest nierówne, a niektóre sekwencje niemal zupełnie nie pasują do przyjętej filozofii. Jednak od czasu do czasu taki seans przydaje się, ot tak dla relaksu. Jeśli więc ktoś ma sporo wolnego czasu, to film może obejrzeć.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Wielu krytyków kpi sobie z reżyserskich i aktorskich dokonań Kevina Costnera. Sam tego nie rozumiem, gdyż... czytaj więcej
Rok 1882. Dzika preria gdzieś w Ameryce. Na niej czterej jeźdźcy: twardy i zahartowany Boss (Robert... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones